Dzis wieczorem zawalil sie dom przy mojej ulicy. Na razie byl w budowie. 5 pieter. 20 zabitych, ponad 50 rannych. Tlum gapiow, multum karetek, policja oglaszajaca przez megafony, ze nie ma sie czego bac i mozna spokojnie wracac do domow. Widze to wszystko z okna. Strach polozyc sie spac – a co jesli w nocy to samo stanie sie z moim domem?
Indyjskie mieszkania i domy nie naleza chyba do najtrwalszych. Sciany plesnieja po porze deszczowej, pekaja z goraca po upalach, wszystko jest zlozone i zalozone na „jakos tam bedzie”. Coz z tego, ze tysiace kabli telewizyjnych, elektrycznych, telefonicznych znajduja sie niecaly metr od mojej balkonowej klatki schodowej i lazienki? Coz z tego, ze splesniala mi sciana, a korniki zjadly dolna czesc framugi okna w lazience. Coz z tego? Otoz nic z tego prosze panstwa, jak to mowil kiedys Stalin „ smierc jednej osoby to tragedia, tysiace to tylko statystyka”. Indie maja tylu mieszkancow umierajacych codzien z powodu roznych chorob, glodu, wypadkow itd, ze ktoz chcialby tak na prawde liczyc? Smutna jest taka obojetnosc wobec ludzi, ale chyba czesto widac ja tez w codziennych zachowaniach.
Czesto zdarza mi sie slyszec, ze jestem bardzo „chrzescijanska” bo nadstawiam drugi policzek, przejmuje sie tym co robia inni, albo raczej tym co inni robia innym itd. W hinduizmie nie ma zwyczaju modlenia sie „za kogos”. Wszystko co robimy ma prowadzic do naszego zbawienia. Odprawiamnie pujy, dawanie datkow zebrakom, karmienie biednych. To wszystko ma sprawic, ze wyznawca hinduizmu kiedys tam wreszcie uwolni sie z „kregu zycia i smierci”, nie bedzie sie juz odradzac, a stanie sie jednoscia z Brahmanem – absolutem. To co stanie sie z innymi, to nie nasza sprawa. Nie musimy sie modlic za pokoj na swiecie, za zdrowie innych itd. My martwimy sie tylko o siebie. Chyba jednak zostalam wychowana w innej kulturze.....
A wieczor mial byc tak mily i relaksujacy..... Tanczylam dzis na konferencji organizowanej przez Delhi University. Bylo bardzo milo. To kolejny wystep w ciagu ostatnich 7 dni. Razem 4 programy. Ten dzisiejszy byl chyba najmilszy.
No i sukces – moj dyplom M. Phil jest juz u mnie w domu! 3 lata opoznienia, kto by sie przejmowal.
To tyle na dzis. Przytulam sie do spiacych spokojnie kotow i probuje udawac, ze wcale sie nie boje zasnac.
Monday, November 15, 2010
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.