Saturday, February 27, 2010

POCIAG

Niedaleko mojej szkoly sa tory kolejowe. Codziennie rano, kiedy ide na zajecia widze pociagi pelne podroznych wracajacych do Delhi/wyjezdzajacych na wakacje/do pracy/na slub brata/na swieta i niewiadomo co jeszcze. Zawsze mam ochote wsiasc do pociagu, siedziec przy otwartym oknie, czuc powiew wiatru na mojej twarzy i widziec jak zmienia sie krajobraz za oknem. Indyjski pociag to tak jakby mala wioska na kolkach. Mamy tu podzial na rozne grupy spoleczne - w pociagu dalekobieznym mamy 1 klase AC, ktora przypomina nasze przedzialy w wagonach sypialnych. Potem 2tier AC, czyli wszyscy gniezdzimy sie w poczuciu luksusu klimatyzacji, juz bez zamykanych przedzialow, z lozkami po 2 na kazdej scianie naszego boksu i wzdloz korytarza, ale za to z wlasna lampka i zaslonka przy kazdym lozku; potem 3tier AC - wciaz klimatyzacja, ale juz po 3 lozka na scianach boksu, nizej w hierarchi jest Sleeper , w ktorym wlasnie siedze na gornym lozku, juz bez klimatyzacji, ale za to z otwieranymi oknami, za nami jest jeszcze General Class, gdzie na drewnianych/lub plastikowych siedzeniach leza/stoja.przycupuja ludzie w nieokreslonej ilosci - ilu da sie upchnac tylu wejdzie. Nie lubie podrozowac w klimatyzacji, gdzie nie mozna otworzyc okien. Odbiera mi to cala przyjemnosc podrozowania - to tak jak ogladac swiat przez ekran telewizora, gdzie nie mozna nic dotknac, poczuc, powachac. To tak jak roznica miedzy podrozowaniem samochodem i motorem. Samochod sprawia, ze istniejebariera pomiedzy nami, a otaczajacym swiatem, a jadac na motorze jestesmy w samym srodku zycia.

W pociagu raz po raz rozlega sie glos sprzedawcy herbaty "Chai chai, garam garam Chai...." Kiedys herbate w pociagach sprzedawano w malenkich glinianych kubeczkach. Po wypiciu slodkiej herbaty z mlekiem wyrzucalo sie taki kubeczek za okno. Glina stawala sie znow jednym z ziemia. Teraz herbate podaje sie w papierowych lub plastikowych kubkach. Ja bardzo tesknie za smakiem herbaty pitej z czerwonego/brazowego glinianego kubka. Za oknem spieczona sloncem ziemia, palmy, zielone pola, czarne bawoly, ktore probuja wykapac sie w zarosnietym stawie, kobiety przewiazaly miedzy nogami sari i pracuja w polu, czarny bezpanski pies blaka sie gdzies przy drodze, ktora pedza wypelnione do granic mozliwosci ciezarowki. Przejezdzamy przez wioske. Szkola pelna rozesmianych dzieci w jednakowych mundurkach. Staw. Na kamieniach obok stawu przykucneli pracze i piora ubrania raz po raz uderzajac nimi o kamienie. Obok rozlozone na ziemi prawdziwe pole kolorowych ubran suszacych sie w sloncu. Miasteczko. Male miasteczka sa moim zdaniem duzo ladniejsze niz wielkie molochy takie jak Delhi, Mumbai, Kalkuta czy Chennai (chociaz Chenai akurat bardzo lubie). Zawsze zadziwia mnie, ze budujac domy Hindusi nie zwracaja uwagi na okna-okna sa zazwyczaj tylko na przedniej scianie domow, nawet tych wolnostojacych. Sciany boczne sa zupelnie pozbawione okien, a w miastach domy stawiane sa sciana w sciane. Plaskie dachy , na ktorych bawia sie dzieci i ktore w upalne dni maja zamieniaja sie w sypialnie pod gwiazdami. Rozowe krzewy rosnace przy torach. Krowy przy studni. Kozy powoli idace wsrod bladozielonych krzewow. Wieczorem w pocagu zrobilo sie tloczno. Moje gorno lozko to blogoslawienstwo. W kazdej chwili moge sie wdrapac na swoje pieterko i wygodnie polozyc w moim krolestwie. Chai chai garam garam chai... Budze sie i slysze smiech mojego nowego kolegi sprzedajacego herbate - przespalas strasznie dlugo. Faktycznie. Jest juz 10ta rano. Goraco. Czuje, ze moj podkoszulek jest wilgotny. To uczucie jest dosc charakterystyczne dla wilgotnego goracego klimatu, a taki klimat opanuje wlasnie w miejscu do ktorego zmierzam. Drugi dzien podrozy mija glownie na lezeniu - wszyscy sa nieco zmeczeni. Za mna juz 32 godziny podrozy. Przede mna jeszcze 12. To wedlug planu, ale mam nadzieje, ze pociag sie spozni. Nie chcialabym wysiasc na dworcu o planowej 3.40 rano i czekac az miasto sie obudzi. Za oknem duzo zieleni, ale nie tak pieknej jak w Kerali. Mam ochote zmienic swoje plany i zamiast wracac prosto do Delhi zboczyc nieco z trasy i moze odwiedzic znow najpiekniejsZe ,iejsce na ziemi jakim jest Kerala. Jedna z rzeczy, ktorych nauczylam sie w Indiach, to ze nie warto nic planowac. Zobaczymy co los przyniesie. No i stalo sie. Popelnilam w zyciu nieco grzechow, wiec moje modlitwy nie zostaly wysluchane - pociag dotarl do Maduraju przed czasem, o strasznej porze 3.15 rano. Niech pioron strzeli w tych co utyskuja na opoznienia i inne problemy indyjskiej koleji. Musze kupic bilet powrotny - nie mialam czasu zrobic tego w Delhi, a kasa biletowa otwiera sie dopiero o 8. Na szczescie jestem juz zaprawiona w kolejowych bojach i posiedzeniach na stacji. ostatnio wracajac z Khajuraho przesiedzialysmy na stacji od 3 do 6 rano w potwornym zimnie. Stacja w Maduraju jest zdecydowanie przyjazna czlowiekowi. Rozlozylam swoje przescieradlo na peronie, torebka pod glowe i leze sobie. Przeszkadzaja mi tylko wszedobylskie komary. Moja nowa kolezanka - zebraczka, albo po prostu uboga podrozna przysiada sie na chwile rozmowy, ktora nie bardzo nam wychodzi, bo moj Tamilski jest na tyle slaby jak jej Hindi. Pani prosi o jakis maly datek - chcialaby napoic sie herbaty. Nie mam drobnych, wiec daje jej 20 rupii, za ktore bedzie mogla zjesc cale sniadanie. Bardzo szczesliwa na odchodne pokazuje mi, zebym poszla na sasiedni peron i polozyla sie spac pod wiatrakami, tam komary przestana mi dokuczac. CENNA TO RADA Wiatraki sa tuz przy wejsciu do toalety, gdzieza 3 rupie mozna sie nawet wykapac. Jesli kiedys bedziecie nocowac na stacji w Maduraju, to zdecydowanie polecam lazienke - czysto, jasno i przyjemnie. Wyjmuje z torby swoje przescieradlo i rozkladam na ziemi. Moge spokojnie isc spac. Cofee, cofee... budzi mnie krzyk sprzedawcy kawy. To jedna z roznic miedzy Indiami polnocnymi, a poludniowymi - u nas na polnocy kroluje herbata, na poludniu zas kawa. Kolo mnie trwa poranne zebranie sprzataczy stacji. Zbieram swoj dobytek i ide jesc sniadanie. Potem spacer na dworzec autobusowy. Dzieki milemu panu sprzedawcy oleju do wlosow udaje mi sie bez problemu znalezc wlasciwy autobus. Autobus jest pelen. Tlok potworny, ale juz po kilkunastu minutach, gdy wyjezdzamy poza miasto robi sie mniej tloczno. Po pol godzinie w autobusie zostaje tylko ja i jeszcze 3 pasazerow. Po kolejnych 20 minutach widze znak prowadzacy do celu mojej podrozy. Kilkusetmetrowy spacer droga, po ktorej biegaja malpy. W oddali widze budynki, ktore beda moim domem przez najblizsze kilka tygodni.... Ciekawe co mnie tu spotka.

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.